niedziela, 28 czerwca 2015

Trzy

      Na chwilę, dosłownie na krótki moment zamknęłam oczy. Spędziłam w tym miejscu pełną dobę i nadal nie wierzyłam, że to wszystko dzieje się naprawdę. Że patrzę na wyścig Formuły siedząc w boksie jednego z kilkunastu zespołów biorących udział w tym pięknym wydarzeniu. Rok temu nie pomyślałabym nawet o możliwości porozmawiania z przeciętnym Bertrandem Gachotem. A teraz stałam w kombinezonie Saubera przed telewizorem mocno trzymając kciuki za najlepszego faceta w stawce, który jeszcze niedawno przytulał mnie zapewniając jednocześnie, że taka fanka jak ja z całą pewnością przyniesie mu szczęście. Czy mogło spotkać mnie coś lepszego? Nie, z całą pewnością nie. 
     Wzięłam głęboki oddech, uniosłam powieki, po czym ostatni raz spojrzałam na wyniki kwalifikacji. Ayrton Senna z pierwszego... Jeśli coś mnie w Formule kiedyś rozczarowało, to właśnie on. Wiedziałam, że do najmilszych typów nie należy i wylewnej przyjacielskości pomieszanej z miłą otwartością oczekiwać po nim nie można, ale liczyłam jednak na coś... cieplejszego? Wieczorem moje myśli zadręczała jego gburowata postawa i choć usilnie chciałam skupić się na rozmowie z Paco mającym zamiar wyciągnąć ze mnie każde, najdrobniejsze uczucie, które ogarnęło mnie tego dnia, to nie mogłam tego zrobić. Senna ciągle krążył w mojej głowie, zatykał najdrobniejsze szczeliny uniemożliwiając jednocześnie każdy, nawet najmniejszy ruch w innym kierunku niż on sam. Cieszę się, że przynajmniej Michael okazał się takim, jakim widziałam go przed oficjalnym poznaniem. 
     Cicho westchnęłam, nerwowo spoglądając na zapalające się światła. Odczekałam kilka sekund, mocniej zakleszczyłam kciuki i... ruszyli! Przycisnęłam dłonie do klatki piersiowej, po raz setny łącząc się z nim mentalnie. Wbiłam wzrok w ekran przyglądając się wjazdowi w pierwszy zakręt. Schumacher wciskał się pod bok Sennie, zaraz za nimi do przodu chcieli się przecisnąć także Alesi z Hillem. Ale w czołówce nic się nie zmieniło. Barrichello za to z automatu zaczął przebijać się do przodu i zyskał parę pozycji. Najprawdopodobniej brnąłby przez ten bałagan dalej, gdyby nie kolizja wspomnianego wcześniej Gachota z Olivierem Berettą. Następne kilka okrążeń kierowcy przejechali w towarzystwie samochodu bezpieczeństwa. A moje serce pękało w tym czasie widząc kolejnych zawodników wycofujących się z wyścigu przez problemy z bolidem. Na piętnastym okrążeniu, gdy z ekranów zniknęły już jeden Sauber, McLaren, Minardi, Footwork i Ferrari Gerharda Bergera zaczęłam się zastanawiać, czy w ogóle ktoś dzisiaj dojedzie do mety. Nie było to zbyt trafne przemyślenie, bowiem większość wyścigu do czasu przełomowego dla mnie wydarzenia kierowcy spędzili za safety car. Takie wyścigi nie podobały się praktycznie nikomu. Nie dość, że posypały się kary, to jeszcze bolid, który przez długi czas nie może w pełni rozwinąć swoich możliwości, niesamowicie mocno cierpi. Dopiero na trzydziestym ósmym okrążeniu pożegnaliśmy się z ograniczeniem prędkości i brakiem wyprzedzania. Grand Prix Brazylii zaczęło się od nowa. Ciągle wpatrywałam się w auto Schumachera niemogącego poradzić sobie z trzykrotnym mistrzem świata. Senna jechał dziesięć sekund przed Niemcem oszczędzając opony. Nie chciał forsować tempa, wiedział bowiem, że do mety zostało jeszcze sporo dystansu, a jego zapas jak na razie jest wystarczający. Działał niczym najlepsza maszyna świata. Analizował każde, nawet najmniejsze zajście na torze i wykorzystywał to z zimną krwią z każdą minutą zwiększając przewagę nad gorszym psychicznie rywalem. Bo niestety to musiałam przyznać. Choć Michael opanował moje serce, to Ayrton był w tym wszystkim najlepszy. Rządził i dzielił w F1 od niepamiętnych czasów. 
     Ale wtedy zdarzył się pewien wypadek. Pięćdziesiąt pięć kółek po starcie brazylijski kierowca Williamsa wpadł w poślizg i nie mogąc przywrócić kontroli nad pojazdem zaliczył nieprzyjemne spotkanie z barierą przy torze. Automatycznie pisnęłam, zasłaniając usta dłoniom. Wiedziałam, że teraz to Michael wskoczy na fotel lidera. Że to on poprowadzi wyścig i przekroczy linię mety jako pierwszy, bowiem kolejny zawodnik, którego miał za plecami posiadał już czterdzieści sześć sekund straty. Ale, cholera, nie takim kosztem! Nigdy nie chciałam, by komuś, nawet temu wrednemu Prostowi, coś się stało. Widziałam w Formule jedynie pozytywy i nawet nie dopuszczałam do siebie myśli, że ktoś może zginąć w trakcie jazdy. To było po prostu niemożliwe. A teraz, patrząc na zmasakrowany bolid brytyjskiego konstruktora przerażone serce zaczęło wyrywać się z mojej piersi.
     Coś ścisnęło mnie w gardle, gdy Senna o własnych siłach opuścił kokpit. Byłam zmuszona do otarcia kilku słonych łez ulgi, z których wcale nie byłam dumna. Ten człowiek okazał się prawie tak okropny, jak jego dawny, francuski partner z zespołu, a ja martwiłam się o jego stan zdrowia niczym wielkoduszna zakonnica. To do mnie nie pasowało. Potrząsnęłam więc głową wracając do oglądania wyścigu i kolejnych dłużących się przejazdów Safety Car, który zjechał dopiero po dobrych kilkunastu minutach. 
     Byłam niemal przekonana, że Schumacher wygra. Musiałby się stał jakiś cud, żeby Hill czy Alesi odrobili stratę, która z każdym sektorem powiększała się coraz bardziej. Większość faktów wskazywała na to, że stanę się świadkiem widowiska, w którym zwycięzca zdubluje wszystkich innych zawodników. Podobała mi się taka wersja wydarzeń, choć jeśli mam być szczera piekielnie niebezpieczna rywalizacja na torze sprawiała człowiekowi więcej frajdy niż nieprzynoszące praktycznie żadnych emocji dublowanie coraz to następnych kierowców. Ale czasami bywało też tak i musiałam się z tym pogodzić. 
      - Fajnie będzie zobaczyć Michaela na podium.
     Niemal podskoczyłam z wrażenia. Automatycznie zacisnęłam pięści w geście zirytowania, które oblało całe moje ciało. Znałam ten głos. 
     - Nigdy mu tego nie mówiłem, ale... Jest dobry. - Przełożył leżące na krześle okulary przeciwsłoneczne i usiadł. - A ty naprawdę musisz się na tym wszystkim znać, skoro wybrałaś takiego człowieka na własnego idola. Zwykle ludzie kibicują Gerhardowi, Jeanowi albo Damonowi, ale ty postawiłaś na młody...
     - Większość ludzi kibicuje Tobie, nie im. 
     Czułam jego wzrok na sobie. Przeszywający, lodowaty, piekielnie ostry i nieprzenikniony. Chciał mnie przewertować niczym otwartą księgę z zaskakująco ciekawego działu. I ku mojemu rozczarowaniu chyba mu się to udało, bo zaczął się śmiać. Tak po prostu. 
     - Więc dlaczego ty jesteś inna? Czemu wybrałaś akurat Schumachera? 
     - Bo ma talent.
   W nieznanym mi celu uniósł prawą brew, sprawiając wrażenie zdziwionego, choć najprawdopodobniej wcale tak nie było. 
     - Tylko tyle? 
     - Bo jeździ z pasją i kocha to, co robi. - Odwróciłam głowę i prowokacyjnie ostrym wzrokiem spojrzałam w jego ciemne niczym smoła tęczówki. Zaraz jednak zmiękłam, ponieważ była jedna rzecz, w której Ayrton Senna przewyższał każdego dotychczasowego kierowcę Formuły Jeden. Wygląd. Był piekielnie przystojny, a jego kręcone włosy i czarujące oczy przyciągały dziewczyny prawie tak samo, jak nowiutkie Ferrari facetów. Musiałam jednak kontynuować. - Bo jest jedyny w swoim rodzaju. Mimo młodego wieku nie lęka się. Brnie przed siebie dociskając maksymalnie pedał gazu. Uczy się na błędach, nade wszystko szanuje talent Twój i innych kierowców. Stara się ich naśladować, być najlepszym z najlepszych i po prostu zdominować ten sport, choć ty mu na to nie pozwalasz. Jest miły, przyjazny, szanuje swoich fanów...
     - Między innymi po to tutaj przyszedłem. 
     Zmarszczyłam czoło, nie do końca rozumiejąc te słowa. 
   - S-słucham? - Przełknęłam głośno ślinę, starając się przynajmniej odrobinę opanować drżący głos i to głupie, lecz przyjemne uczucie łaskotania w żołądku. 
     Brazylijczyk spuścił wzrok. Przeczesał palcami wilgotne pasma brązowych włosów, po czym westchnął dosadnie. 
     - Chciałem Cię przeprosić - stwierdził. - Wczoraj wieczorem wiele o tym myślałem i nie mogłem darować sobie tej dupkowatości rodem wyciągniętej z Alaina Prosta. Wiem, przesadziłem. I mam nadzieję, że mi wybaczysz. 
    Uśmiechnął się rozbrajająco, ponownie przenosząc wzrok na moją zarumienioną do granic możliwości twarz. Cholera, co się działo?!
      - Alisa? Przepraszam. 
     Atmosfera wokół była tak gęsta, że można było kroić ją nożem. Nie wiedziałam tylko, czy to dobrze, czy też źle. Ale jednego byłam pewna. Było w tym facecie coś, co kazało mi zapomnieć o wczorajszym olewczym traktowaniu. 
    - Nie ma sprawy - wydukałam z uśmiechem, który powinien zamaskować zdenerwowanie. - Każdy ma czasem gorszy dzień. 
     Pokiwał głową usatysfakcjonowany.
     - Jednak ten do takich nie należy. Przynajmniej u Ciebie, prawda? - Moja mina musiała ukazać wszystkie uczucia, bowiem zaraz pospieszył z wyjaśnieniami. - Michael wygrał. - Wskazał na ekran, unosząc kąciki ust. - Nie chcesz iść na dekorację? 
    - O! - mruknęłam i zaraz zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo żałosną reakcją wykazałam się po zwycięstwie własnego idola. - Jasne, z wielką chęcią. 
      Ayrton wstał, po czym z wielkim szacunkiem, którego wczoraj nie ukazywał nawet w jednej tysięcznej podał mi rękę. Najdelikatniej jak tylko umiałam ujęłam ją w dłoń starając się jednocześnie ukryć pod zasłoną całe to głupie zakłopotanie kołatające się wewnątrz mojej klatki piersiowej. Ruszyliśmy ku wyjściu z boksów. Starałam się zrozumieć, dlaczego pierwszy raz po triumfie Niemca nie skaczę z radości. Co się dokładnie stało i czemu jestem tak piekielnie rozkojarzona. Jakbym miała się zaraz przewrócić, zemdleć. 
     Przyspieszyłam kroku, by oddalić się trochę od Brazylijczyka. Miałam głupie wrażenie, że to jego obecność działa na mnie w ten dziwny, bliżej nieokreślony sposób. Chciałam uciec, zapaść się pod ziemię i nigdy więcej nie przebywać w jego towarzystwie. Z drugiej jednak strony nagle zapragnęłam też lepiej go poznać. Dowiedzieć się, jak zaczął jeździć, dlaczego tak bardzo to pokochał i skąd ta wielka wiara we własne bezpieczeństwo na torze. Miałam milion pytań, które mogłam mu zadać nawet teraz. Ale tego nie zrobiłam. 
   - Może zostańmy tutaj? Chyba, że chcesz się pchać w ten tłum - zaproponował, wskazując gromadę kibiców. 
      - Faktycznie lepiej tutaj zostać. 
     Odpowiadałam automatycznie, jakby coś zabrało mi pewność siebie. A przerażające było to, że w tamtej chwili naprawdę jej nie miałam. 
    Oddychając głęboko w celu ukojenia nerwów spojrzałam na podium. Trochę się spóźniliśmy, bowiem leciała już końcówka niemieckiego hymnu. Uśmiechnęłam się promiennie widząc szczęśliwą twarz Michaela. A jeszcze większą radość poczułam, gdy złapał butelkę szampana z tą pożądaną jedynką i oblał nim głowę Damona Hilla. Zaczęłam bić brawo niesiona reakcją innych kibiców, którzy najprawdopodobniej woleli w tamtym miejscu zobaczyć Sennę. Sennę, który powinien był wygrać ten wyścig. 
    Dyskretnie na niego spojrzałam. Byłam pełna podziwu, ponieważ się uśmiechał. Przegrał, zawalił, wpadł w poślizg i wyleciał z toru. A mimo wszystko był zadowolony, bo jego przyjaciel wygrał. Wtedy po raz pierwszy od poprzedniego wieczoru pomyślałam, że może tak naprawdę jest taki, jakim widziałam go wcześniej. 
     - Czyli teraz Japonia? - zapytałam.
     Zaśmiał się serdecznie, od razu kręcąc głową w geście zaprzeczenia. 
     - O nie! Nigdzie nie polecisz, póki nie zobaczysz Ibirapuery i nie zjesz dania najlepszego kucharza w całej Brazylii! Nawet nie ma takiej mowy. 
     Spojrzałam na niego z zaciekawieniem, dosadnie krzyżując ręce na piersi. 
     - W taki sposób próbujesz odkupić winy? 
     - A co, nie działa? - Zaśmiałam się. - Zapraszam. Ciebie i Michaela. Dzisiaj wieczorem. Co ty na to? 
   Zmarszczyłam czoło w geście chwilowego zastanowienia, jednak zaraz wybuchnęłam niekontrolowanym śmiechem. 
     - Dzisiaj wieczorem. Nie ma sprawy. 

__________
Co do samego rozdziału, to przekonana nie jestem. Bardzo mi się nie podoba i chyba po tej przerwie muszę na nowo nauczyć się pisać :)
Mam też nadzieję, że wybaczycie mi obsuwkę tę i następną, która będzie spowodowania wyjazdem. Ale po powrocie wszystko powinno być tak, jak wcześniej. Czyli jeden rozdział na tydzień ;')
Dziękuję też za wszystkie opinie i czekam na kolejne, bo... Bo to opowiadanie jak na razie jest najważniejszym z tych, które pisałam. Przynajmniej dla mnie.

6 komentarzy:

  1. Dlaczego ten rozdział jest tak piekielnie cudowny? Dlaczego ten blog jest taki wspaniały?
    Wiem dlaczego! Bo jego autorka ma niesamowity talent *-* Uwielbiam każdą literę w tym opowiadaniu, wszystko w nim jest takie... wyjątkowe! Jejku... Idealnie! Po prostu pięknie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rany, nawet nie wiem co mam odpowiedzieć na te słowa. Dziękuję, dziękuję, dziękuję!!
      Ale chyba troszkę przesadziłaś ;)

      Usuń
  2. To było w sumie trochę urocze. To, że tak się zawstydziła i rozkojarzyła. Nawet sam fakt, że Ayrton postanowił ją przeprosić i jakoś zadośćuczynić. Choć dobre wychowanie tego w sumie i tak wymagało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jednym słowem gburowatość poszła w kąt, prawda? :) Ale o to mi chodziło. Nie umiem sobie wyobrazić Ayrtona w takiej postaci na dłuższą metę.

      Usuń
  3. Przyszłam i ja nadrobić zaległości w komentowaniu. Jestem straszna wiem, ale wiesz jaka ostatnio jestem leniwa. I poza tym bez tego komentarza i tak wiesz, że piszesz najwspanialej na tym świecie. I jeżeli kiedykolwiek zrezygnujesz z pisania (a wiem, że takie złe myśli chodzą ci po głowie ) to przyjadę tam do Ciebie i wybiję ci to z głowy. Może uda mi się też ten Real z twojego życia wykurzyć? :D W co ja wierzę.... Próbuję tyle czasu i nic. Albo ty masz taką silną wolę albo moja magia na Ciebie nie działa (a szkoda). Chociaż co ja bym zrobiła bez tych kłótni kto jest najlepszy? (i tak wiem że my <3) Bez udowadniania Ci, że Pique jest wspaniały? Chyba bym się zanudziła jakbyś się ze mną ze wszystkim zgadzała. Co tam, że w niczym się nie zgadzamy. :P Kurczę, to chyba mój najdłuższy komentarz w życiu. I co tam, że jeszcze nic nie napisałam o rozdziale. Ale wiesz, że go kocham, prawda? <3 Jest wspaniały jak wszystko co napiszesz. Ale teraz powiem/napisze coś związanego z rozdziałem (najwyższa pora). Alisa to ma szczęście, spotkać tak swojego idola... Mmm marzenie. I jeszcze iść z nim na kolacje. Nie za dobrze? Jakbym ja tak spotkała Marca to bym się chyba posikała ze szczęścia. A jeszcze jakbym poszła z nim na piwo/kawę/kolacje czy coś to bym chyba żywa nie wróciła. Znowu odeszłam od tematu i może skończę ten komentarz bo on taki o niczym w sumie.

    Pisz szybciutko Misia! ;*
    Kocham <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kto by pomyślał, że naprawdę wybijesz mi z głowy myśli o zakończeniu pisania? xd Ale dziękuję Ci misia, nie wie, co ja bym bez Ciebie i tych naszych wspólnych przekonywań zrobiła ♥
      Nie wypowiem się na temat tego 'wspaniały Pique', dobrze? ;-;
      Ja wiem, że gdybyś spotkała Marca (nieważne którego, bo obu uwielbiasz, a ja ni kuta nie wiem teraz, o którym napisałaś xd), to oszalałabyś z radości. Dlatego życzę Ci tego i dziękuję za ten najdłuższy komentarz w Twoim życiu ;**

      Usuń

Faith dla Zaczarowane Szablony