sobota, 6 czerwca 2015

Dwa

     Cicho pisnęłam, automatycznie zasłaniając dłonią usta. Moje nogi trzęsły się niemiłosiernie sprawiając wrażenie zupełnie niestabilnych. Jakbym miała się zaraz przewrócić. Pokręciłam jeszcze głową z niedowierzaniem. To, co się właśnie działo... Nie wymarzyłabym sobie takiej chwili nawet w najpiękniejszych snach. Stanie naprzeciwko idola podziwianego przez lata w telewizji, możliwość zamienienia z nim paru niezobowiązujących słów, przytulenia się, wyznania wszystkich targających mną uczuć. Nie mogłam uwierzyć w cholerne szczęście, jakim los obdarował właśnie mnie. Mnie! 
      Z oczu popłynęło parę łez spełnienia, ale nie próbowałam ich wycierać. Jeśli czegoś byłam pewna, to właśnie tego, że Michael Schumacher na nie zasługuje. Jego styl jazdy i sposób udzielania wywiadów, kontakt z kibicami, podejmowane w wielkim stylu ryzyko - to wszystko sprowadzało się do miłości. Pozornie nierealnego uczucia, którym obdarzałam tego faceta. Światową gwiazdę Formuły. Nic nie mogło zniszczyć tak pięknego momentu. W moim mniemaniu istniała tylko nasza dwójka. Ja i on. Jak zawsze zresztą. 
     - Nie mogę uwierzyć... - Wszystkie niezwykłe słowa jakby nagle zniknęły z mojego osobistego słownika. Pustka. Tak bym to nazwała. - Naprawdę... Jestem wielką fanką i... O matko, to naprawdę ty!
      Niemiec zaśmiał się serdecznie. 
     - Spokojnie. - Położył dłoń na moim ramieniu. W oczach automatycznie rozbłysły iskierki, co tylko zwiększyło jego rozbawienie. - Jestem zwykłym człowiekiem. Pamiętaj o tym. 
      Pokiwałam głową niepewna, czy będę umiała traktować go tak jak Paco, czy choćby Karla. Pierwszego znałam od liceum. Gdy byliśmy jeszcze smarkaczami biegającymi za piłką po boisku lub przechadzającymi się ulicami Madrytu tak dla zabawy, mogłam nazwać go najlepszym przyjacielem. Drugi za to był mi zupełnie obojętny. Kierował bolidem i tyle. Żadnych większych emocji. 
    - Szczerze stwierdzając, przyzwyczaiłem się do takich reakcji - powiedział, wysoko unosząc kąciki ust. Nie mogłam wyjść z podziwu. Ta pogodność. Chart ducha. Gdybym chciała, znalazłabym tysiąc innych zalet tego mężczyzny. Bez najmniejszego problemu i zająknięcia wymieniłabym je tu i teraz! - Jednak nie ze strony dziewczyn. Nigdy nie spotkałem się z fanką Formuły. Miła odmiana. 
    - Tak jakoś wyszło, że do najnormalniejszych nie należę - wydukałam zaczerwieniona. 
    - To akurat świetnie. Chętnie porozmawiam z ślicznotką, która mnie... podziwia? - zawahał się, jakby czekając na potwierdzenie. Od razu pokiwałam głową. - Dziwnie to brzmi. Chyba nie przywykłem jeszcze do bycia osobą publiczną. 
      - A powinieneś, bo jesteś zdecydowanie najlepszy w stawce! O ile nie w historii!
      Prychnął, przeczesując palcami jasne pasma swoich włosów. Uwielbiałam, gdy robił tak na wizji, stojąc na podium, czy w czasie konferencji prasowej. Nic się wtedy dla mnie nie liczyło. Brat krytykujący wyścigi, Paco piszący masę sms-ów, mama wydzwaniająca co kilka minut. To wszystko schodziło na drugi plan. Istniał jedynie on. Ten najlepszy, najwspanialszy zawodnik z toru. 
     - Nie popadajmy w przesadę. - Moje policzki przybrały jeszcze czerwieńszą barwę. Nie wiedziałam nawet, że to możliwe. - Miło jednak wysłuchać kilka takich słów. Szczególnie, że Paco mocno zachwalał Twoje przywiązanie do tego pięknego sportu. 
   Spojrzałam na Hiszpana z ogromną dozą wdzięczności. Automatycznie wzruszył ramionami. Wiedziałam jednak, że był z siebie dumny. Cieszył się moim szczęściem. I właśnie na tym polegała nasza przyjaźń. Ja robiłam za siostrę, której nigdy nie miał, on zastępował mi gburowatego Lio. Uzupełnialiśmy się w stu procentach całkowicie. 
      - To co? Proponuję herbatę. - Uśmiechnął się szerzej. - Wchodzisz? 
      - A mogłabym odmówić? 
     Uniósł brwi, zachęcającym gestem wskazując krzesła. Usiedliśmy obok siebie, delikatnie stykając się udami. To wystarczyło, by krew w moich żyłach niebezpiecznie zawrzała. Czy ten dzień może być lepszy? 
      Odpowiedź brzmi nie, nie może. Wertując bowiem wszystkie wspomnienia związane z pasją, którą sobie wybrałam, natrafiałam na coraz to piękniejsze chwile związane z tym kierowcą. Jak siedziałam przed telewizorem, a on, w piekielnie szybkim bolidzie walczył za cały team. Za swoją godność, własny honor i osobiste umiejętności. Nigdy nie myślałam, że zainteresuję się czymś równie ekstremalnym. Jako mała dziewczynka marzyłam oczywiście o karierze znanej piosenkarki, czy też niezwykle utalentowanej pani weterynarz. Chciałam ratować chore pieski, przywracać im najważniejsze funkcje życiowe i żegnać najlepszymi przysmakami w mieście, by wracały do mnie (choć lepiej nie) z uśmiechem na ślicznych pyskach. Z czasem jednak wszystko stopniowo zaczęło się zmieniać. Natrafiłam na transmisję Grand Prix. Zupełnie przypadkowo, skacząc po kanałach z małym Lio usilnie próbującym wyłudzić godzinę zabawy resorakami. Nie zgodziłam się. Usiadłam za to z nosem utkwionym w telewizorze, by móc lepiej widzieć rozgrywające się na ekranie wydarzenie. I właśnie wtedy, oniemiała odwagą tych facetów, zaczęłam notować daty kolejnych wyścigów, coraz bardziej zagłębiać się w temat Formuły - jej historię, zasady, te pisane i niepisane, związanych z nią kibiców i ważne osobistości. Zniknęły wszystkie wcześniejsze zainteresowania. Oczarowanie Królewskimi z Madrytu i ciche podkochiwanie się w Michaelu Jacksonie. Liczyły się tylko mknące po torze z niesamowitą prędkością bolidy. A dokładnie trzy lata temu w mojej codzienności zawitał inny Michael. Ten siedzący obok, uśmiechający się właśnie do mnie. Już wiem, że było warto. Nie oddałabym żadnej spędzonej na kochaniu tego sportu chwili. To po prostu zbyt ważne. 
       Posiadanie pasji to piękna sprawa i będę w niej tkwić aż do grobowej deski. W tamtym momencie uświadomiłam sobie ten jakże ważny fakt. 
      - Fanka to naprawdę ciekawa sprawa. Nie myślałem, że jakaś dziewczyna byłaby w stanie zrozumieć istotę adrenaliny powiązanej z prędkością bolidu. - Rumieniąc się po raz kolejny, spuściłam wzrok na własne dłonie. - Cieszę się, że zaszczyt posiadania takiego kibica spadł akurat na mnie. 
      O matko, czy on naprawdę to powiedział?!
   - Już nie przesadzaj Michael - warknął Karl, wyraźnie zbyt mocno zainteresowany naszą konwersacją. - Nie tylko za Ciebie trzyma kciuki, prawda? 
      Prychnęłam. Ten człowiek ma niezły tupet. 
      - Nie przejmuj się nim, zawsze taki jest - szepnął Schumacher wprost do mojego ucha. Zatrzęsłam się z nadmiaru pozytywnych emocji. - Wścibski typek. 
      Pokiwałam głową nie mogąc wydusić żadnego, nawet najkrótszego słowa. Oszołomienie spowodowane jego bliskością było za duże na wszystkie siły, którymi dysponowałam. 
    - Dziękuję Ci. - Spojrzałam prosto w błękitne tęczówki i zamarłam. - Bardzo dziękuję, że mogłam Cię poznać i w ogóle. 
      Naprawdę Alisa? Nie stać Cię na nic lepszego? 
      - Daj spokój. Zaszczyt leży raczej po mojej stronie. 
      Bez większych ceregieli przyciągnął moje ciało do torsu i delikatnie objął ramionami. Nie mogłam w to wszystko uwierzyć. Przytulałam się do niego! Do tego wielkiego Niemca, o którym najprawdopodobniej gadał już cały świat. Ja, najzwyklejsza i najnormalniejsza dziewczyna z madryckiej dzielnicy przeciętniaków. 
      Warto mieć marzenia. Nigdy bowiem nie wiadomo, kiedy uda Ci się dojść do ich spełnienia. Wyjadę stąd z takim przekonaniem i będę je głosić wszystkim spotkanym przeze mnie niedowiarkom. Bo przeżyłam najlepszy dzień w życiu. Niezwykle ciężko będzie mu dorównać. 

~*~

   Koncentracja. Tylko to mogło zaprzątać moją głowę. Każdą sesję kwalifikacyjną przechodziłem z rozwagą. W świecie kibiców jedna była zależna od drugiej, w moim mniemaniu każda znaczyła coś zupełnie innego, ukazywała odmienną historię sprowadzającą się do tego samego celu. Zdobycia pole position. 
     Wziąłem ostatni, pokrzepiający oddech i uniosłem w górę palec symbolizując wyjazd na tor. Nie czekałem długo na zezwolenie. Kilka sekund później gnałem już z ogromną prędkością, pokonując coraz to kolejne zakręty. Myślałem o sprawach dla mnie przyjemnych. Zawsze tak robiłem. I nie chodziło wcale o przyjaciół, narzeczoną, czy dzieci, jak u niektórych. Dla mnie to właśnie wyścigi były wszystkim. Czymś, co trzymało mnie jeszcze przy życiu, dzięki czemu byłem w stanie normalnie funkcjonować, chodzić po tym świecie i truć innym dupę własną osobą. Gdy siadałem za kierownicą bolidu, wszystko traciło znaczenie. Liczyłem się tylko ja i samochód. Nigdy nie byłem szczerze zakochany, nigdy nie pragnąłem ożenić się z jakąś kobietą, czy ustatkować. Formuła najzwyczajniej zagłuszała inne, pozornie ważne sprawy. Byłem nią tak oczarowany, że zwracanie uwagi na damsko-męskie stosunki spłynęło jakby na dużo dalszy plan. Po co mi dziewczyna, skoro prawdziwej miłości doświadczam w czasie wyścigu? Emocje, adrenalina, ryzyko. Te trzy rzeczowniki, zamienione w przymiotniki opisywałyby mnie niemal idealnie. Jeśli coś kochałem naprawdę, to była to właśnie moja przedziwna i niezrozumiała dla wielu ludzi pasja. 
    Przy końcu trzeciego okrążenia spojrzałem na wystawiane tablice informacyjne. A. Senna - 1.15.962, pit stop! Nie forsując tępa, napawając się jednocześnie pięknem tego sportu, zjechałem do alei serwisowej. Zatrzymałem się przy boksie, zdjąłem kask i automatycznie spojrzałem na inżyniera. 
      - Coś się stało? - spytałem.      - Jak na razie pierwszy czas. - Uśmiechnąłem się pod nosem. - Nie chcemy zniszczyć opon. 
    Pokiwałem głową ze zrozumieniem, po czym wysiadłem z auta. Końcówkę sesji przesiedziałem w małym pomieszczeniu, doprowadzając się do jako takiego porządku. Śledziłem też czasy innych, by upewnić się, że nikt mnie nie przebije. W ostateczności kolejne pole position było moje! Niewiele gorszy Michael zaklepał sobie drugie miejsce startowe, co ucieszyło mnie jeszcze bardziej. Przyjaciel obok Ciebie w takiej chwili to naprawdę dobra sprawa. Jeszcze bardziej zacięta rywalizacja. 
     - Mistrzu, mogłeś zostawić mi trochę miejsca do manewru.     
     Zaśmiałem się, odwracając głowę. Do boksu wpadł podekscytowany Schumacher, z potem spływającym po twarzy i cholernie krzywo przewiązanym w pasie kombinezonem Benettona.
     - Trzeba było jechać, a nie się guzdrać! - zawołałem, poklepując go po plecach. - Dwójka nie jest zła, nie narzekaj. 
     - Odezwał się ten, który stając na drugim miejscu podium twierdzi, że przegrał. 
     Przytaknąłem, na chwilę zamykając powieki. Byłem pod wrażeniem tego, jak wszystkie moje rady trafiają do jego serca. Czułem się niesamowicie szczęśliwy mogąc pomóc utalentowanemu, przyszłościowemu zawodnikowi królowej sportów motorowych. Bo to właśnie on był tym utalentowanym triumfatorem!
     - Taka prawda. Drugi to pierwszy, który przegrał. 
     Zawahał się chwilę, zagryzając dolną wargę.
     - Swoją drogą, powinienem Ci kogoś przedstawić. 
     Ze zdziwieniem uniosłem brwi. I nim zdążyłem zapytać o jakiekolwiek szczegóły tej tajemniczej osoby, pociągnął mnie za rękę do przodu. Musiałem biec, by dotrzymać mu kroku. Śmiejąc się coraz bardziej, brnąłem do przodu przez asfalt przy boksach. Przed oczami miałem jedynie nabuzowaną pozytywną energią twarz Michaela. 
     W końcu stanęliśmy przy miejscówce Saubera. Nie dałem rady nawet zmarszczyć brwi w wyrazie oszołomienia. Od razu zostałem wciągnięty do środka. Mocno zaskakiwało mnie jego zachowanie. Starałem się jednak tego nie okazywać i po prostu robiłem, co chciał. Zatrzymałem się na progu. Kazał mi zaczekać, więc czekałem. Nie wiedziałem na co. Nie snułem nawet żadnych domysłów. Niemiec był strasznie nieprzewidywalną istotą, potrafiącą wykręcić najbardziej zakręcone numery świata. I między innymi za to go uwielbiałem. 
     W ostateczności, krzyżując ręce na piersi, stanąłem twarzą w twarz ze śliczną szatynką o niezwykle hipnotyzujących, ciemnych oczach. Miała na sobie kombinezon szwajcarskiego teamu, a luźno puszczone włosy spięte jedynie cienką spinką po prawej stronie układały się w idealne fale. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Dosłownie. Wszystkie słowa jakby nagle wyparowały, a moja mina przeszła stopniowo ze szczerego uśmiechu, w niezbyt przyjemny grymas. 
     - Ayrton, to jest Alisa. Przyjaciółka tego nowego mechanika z Saubera - powiedział Michael, wskazując na delikatnie zaczerwienioną dziewczynę. - Alisa, pewnie kojarzysz Ayrtona. 
     - Co za pytanie! - wydusiła. - Naprawdę bardzo mi miło. Uwielbiam twój styl. A fakt, że niczego się nie boisz tylko dodaje temu wszystkiemu uroku i emocji. 
     Niemal otworzyłem buzię ze zdziwienia. W myślach oczywiście. Fizycznie rysy mojej twarzy nawet nie drgnęły. 
     - To fajnie. - Czemu, do cholery, jestem takim idiotom?! - Widzimy się później, prawda? - dodałem, klepiąc Schumachera w ramię. - Do zobaczenia. 
     Po prostu odszedłem. Nie rozumiałem własnego zachowania. Tej niechęci tlącej się pod wielką maską zdziwienia jej potencjałem. Śliczna dziewczyna znająca się na Formule? To marzenie każdego kierowcy! Problem leżał w innym miejscu. Nigdy nie wchodziłem w bliższe kontakty z kobietami! Przyjaźń z nimi była niemożliwa, a inne uczucia w moim przypadku nie prowadziły do niczego miłego. 
     Byłem pieprzonym gburem. I tak już raczej zostanie.

__________
Wiem, że zawaliłam, ale już się nawet tłumaczyć nie będę, bo nie ma to najmniejszego sensu. Powiem tylko, że nie wiem jak z rozdziałami teraz, ale będę się starać najbardziej na świecie. Ostatni tydzień nauki, później będę pisać ile sił w palcach, w lipcu wyjeżdżam i sierpień znów mam cały wolny. Więc jeszcze troszkę was niestety pozawodzę, ale obiecuję, że od ostatniego tygodnia lipca rozdziały znów będą co tydzień. Może nawet częściej :))
Uwielbiam część oczami Ayrtona. Tak bardzo kocham jego styl, że mogłabym o nim czytać i czytać. Nawet prace własnego autorstwa :))
To do następnego! ;*

6 komentarzy:

  1. Nie dosyć, że upalny weekend z F1 to jeszcze rozdział tutaj ^^ Lepiej po prostu być nie mogło *-* Kapitalnie napisane, a część oczami Ayrtona... cudo! Czekam na następny :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo :)
      Weekendy z F1 zawsze są wspaniałe, tutaj zgodzić się akurat z Tobą muszę ♥

      Usuń
  2. Wspaniały. Niesamowity. Cudowny. Serio, brakuje mi epitetów by określić ten rozdział i opowiadanie. Część z perspektywy Ayrtona świetna. I to podkochiwanie się w Jacksonie. (wspaniały muzyk swoją drogą)
    Ach, móc przytulić się do Aarona Ramseya. Marzenia... :)
    Boże, tak dobre pisanie powinno być nielegalne ;)
    Pozdrawiam i weny życzę, kochana.
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Móc przytulić się do Sebastiana Vettela lub Sergio Ramosa. O Ayrtonie nie wspomnę, bo chyba musiałby się jakiś prawdziwy cud wydarzyć niestety. Niemniej jednak marzenia są piękne, a perspektywa ich spełnienia jeszcze lepsza. Dlatego według mnie trzeba do nich po prostu dążyć:)
      Hahahha, nie przesadzajmy z tym dobrym pisaniem. Niemniej jednak bardzo mi miło i dziękuję ;*

      Usuń
  3. Jest i Ayrton, :D Czekałam aż w końcu się pojawi i, tak trochę, to mnie zawiódł. On jako postać, nie twój sposób kreowania jego postaci. Mógłby się na jakiś niemrawy uśmiech wysilić. Mnie naszła ochota, by go uderzyć. Trochę się czuję tym skołowana, ale mniejsza o to, ;D
    O Ayrtonie rzeczywistym wiem niewiele, ale dzięki tobie mam ochotę poznać go bardziej. Poczytać, pooglądać. Co tylko się da.
    PS. Mój idol mnie nie przytulił, zgłoszę skargę, :< haha.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skargę zgłaszaj, a jakże xd
      Ja o Ayrtonie wiem niby sporo, ale zawsze mam wrażenie, że jestem nie douczona i chcę wiedzieć jeszcze więcej ;) On chyba już taki jest. Jak się zagłębisz w jego historię, sposób bycia, to go pokochasz i nim się obejrzysz będziesz siedzieć w tym po same uszy. A co do kreowania postaci, to właśnie o to mi chodziło ;) Gbur. Miał być gburem, przynajmniej przez pewien czas ;')

      Usuń

Faith dla Zaczarowane Szablony