niedziela, 28 czerwca 2015

Trzy

      Na chwilę, dosłownie na krótki moment zamknęłam oczy. Spędziłam w tym miejscu pełną dobę i nadal nie wierzyłam, że to wszystko dzieje się naprawdę. Że patrzę na wyścig Formuły siedząc w boksie jednego z kilkunastu zespołów biorących udział w tym pięknym wydarzeniu. Rok temu nie pomyślałabym nawet o możliwości porozmawiania z przeciętnym Bertrandem Gachotem. A teraz stałam w kombinezonie Saubera przed telewizorem mocno trzymając kciuki za najlepszego faceta w stawce, który jeszcze niedawno przytulał mnie zapewniając jednocześnie, że taka fanka jak ja z całą pewnością przyniesie mu szczęście. Czy mogło spotkać mnie coś lepszego? Nie, z całą pewnością nie. 
     Wzięłam głęboki oddech, uniosłam powieki, po czym ostatni raz spojrzałam na wyniki kwalifikacji. Ayrton Senna z pierwszego... Jeśli coś mnie w Formule kiedyś rozczarowało, to właśnie on. Wiedziałam, że do najmilszych typów nie należy i wylewnej przyjacielskości pomieszanej z miłą otwartością oczekiwać po nim nie można, ale liczyłam jednak na coś... cieplejszego? Wieczorem moje myśli zadręczała jego gburowata postawa i choć usilnie chciałam skupić się na rozmowie z Paco mającym zamiar wyciągnąć ze mnie każde, najdrobniejsze uczucie, które ogarnęło mnie tego dnia, to nie mogłam tego zrobić. Senna ciągle krążył w mojej głowie, zatykał najdrobniejsze szczeliny uniemożliwiając jednocześnie każdy, nawet najmniejszy ruch w innym kierunku niż on sam. Cieszę się, że przynajmniej Michael okazał się takim, jakim widziałam go przed oficjalnym poznaniem. 
     Cicho westchnęłam, nerwowo spoglądając na zapalające się światła. Odczekałam kilka sekund, mocniej zakleszczyłam kciuki i... ruszyli! Przycisnęłam dłonie do klatki piersiowej, po raz setny łącząc się z nim mentalnie. Wbiłam wzrok w ekran przyglądając się wjazdowi w pierwszy zakręt. Schumacher wciskał się pod bok Sennie, zaraz za nimi do przodu chcieli się przecisnąć także Alesi z Hillem. Ale w czołówce nic się nie zmieniło. Barrichello za to z automatu zaczął przebijać się do przodu i zyskał parę pozycji. Najprawdopodobniej brnąłby przez ten bałagan dalej, gdyby nie kolizja wspomnianego wcześniej Gachota z Olivierem Berettą. Następne kilka okrążeń kierowcy przejechali w towarzystwie samochodu bezpieczeństwa. A moje serce pękało w tym czasie widząc kolejnych zawodników wycofujących się z wyścigu przez problemy z bolidem. Na piętnastym okrążeniu, gdy z ekranów zniknęły już jeden Sauber, McLaren, Minardi, Footwork i Ferrari Gerharda Bergera zaczęłam się zastanawiać, czy w ogóle ktoś dzisiaj dojedzie do mety. Nie było to zbyt trafne przemyślenie, bowiem większość wyścigu do czasu przełomowego dla mnie wydarzenia kierowcy spędzili za safety car. Takie wyścigi nie podobały się praktycznie nikomu. Nie dość, że posypały się kary, to jeszcze bolid, który przez długi czas nie może w pełni rozwinąć swoich możliwości, niesamowicie mocno cierpi. Dopiero na trzydziestym ósmym okrążeniu pożegnaliśmy się z ograniczeniem prędkości i brakiem wyprzedzania. Grand Prix Brazylii zaczęło się od nowa. Ciągle wpatrywałam się w auto Schumachera niemogącego poradzić sobie z trzykrotnym mistrzem świata. Senna jechał dziesięć sekund przed Niemcem oszczędzając opony. Nie chciał forsować tempa, wiedział bowiem, że do mety zostało jeszcze sporo dystansu, a jego zapas jak na razie jest wystarczający. Działał niczym najlepsza maszyna świata. Analizował każde, nawet najmniejsze zajście na torze i wykorzystywał to z zimną krwią z każdą minutą zwiększając przewagę nad gorszym psychicznie rywalem. Bo niestety to musiałam przyznać. Choć Michael opanował moje serce, to Ayrton był w tym wszystkim najlepszy. Rządził i dzielił w F1 od niepamiętnych czasów. 
     Ale wtedy zdarzył się pewien wypadek. Pięćdziesiąt pięć kółek po starcie brazylijski kierowca Williamsa wpadł w poślizg i nie mogąc przywrócić kontroli nad pojazdem zaliczył nieprzyjemne spotkanie z barierą przy torze. Automatycznie pisnęłam, zasłaniając usta dłoniom. Wiedziałam, że teraz to Michael wskoczy na fotel lidera. Że to on poprowadzi wyścig i przekroczy linię mety jako pierwszy, bowiem kolejny zawodnik, którego miał za plecami posiadał już czterdzieści sześć sekund straty. Ale, cholera, nie takim kosztem! Nigdy nie chciałam, by komuś, nawet temu wrednemu Prostowi, coś się stało. Widziałam w Formule jedynie pozytywy i nawet nie dopuszczałam do siebie myśli, że ktoś może zginąć w trakcie jazdy. To było po prostu niemożliwe. A teraz, patrząc na zmasakrowany bolid brytyjskiego konstruktora przerażone serce zaczęło wyrywać się z mojej piersi.
     Coś ścisnęło mnie w gardle, gdy Senna o własnych siłach opuścił kokpit. Byłam zmuszona do otarcia kilku słonych łez ulgi, z których wcale nie byłam dumna. Ten człowiek okazał się prawie tak okropny, jak jego dawny, francuski partner z zespołu, a ja martwiłam się o jego stan zdrowia niczym wielkoduszna zakonnica. To do mnie nie pasowało. Potrząsnęłam więc głową wracając do oglądania wyścigu i kolejnych dłużących się przejazdów Safety Car, który zjechał dopiero po dobrych kilkunastu minutach. 
     Byłam niemal przekonana, że Schumacher wygra. Musiałby się stał jakiś cud, żeby Hill czy Alesi odrobili stratę, która z każdym sektorem powiększała się coraz bardziej. Większość faktów wskazywała na to, że stanę się świadkiem widowiska, w którym zwycięzca zdubluje wszystkich innych zawodników. Podobała mi się taka wersja wydarzeń, choć jeśli mam być szczera piekielnie niebezpieczna rywalizacja na torze sprawiała człowiekowi więcej frajdy niż nieprzynoszące praktycznie żadnych emocji dublowanie coraz to następnych kierowców. Ale czasami bywało też tak i musiałam się z tym pogodzić. 
      - Fajnie będzie zobaczyć Michaela na podium.
     Niemal podskoczyłam z wrażenia. Automatycznie zacisnęłam pięści w geście zirytowania, które oblało całe moje ciało. Znałam ten głos. 
     - Nigdy mu tego nie mówiłem, ale... Jest dobry. - Przełożył leżące na krześle okulary przeciwsłoneczne i usiadł. - A ty naprawdę musisz się na tym wszystkim znać, skoro wybrałaś takiego człowieka na własnego idola. Zwykle ludzie kibicują Gerhardowi, Jeanowi albo Damonowi, ale ty postawiłaś na młody...
     - Większość ludzi kibicuje Tobie, nie im. 
     Czułam jego wzrok na sobie. Przeszywający, lodowaty, piekielnie ostry i nieprzenikniony. Chciał mnie przewertować niczym otwartą księgę z zaskakująco ciekawego działu. I ku mojemu rozczarowaniu chyba mu się to udało, bo zaczął się śmiać. Tak po prostu. 
     - Więc dlaczego ty jesteś inna? Czemu wybrałaś akurat Schumachera? 
     - Bo ma talent.
   W nieznanym mi celu uniósł prawą brew, sprawiając wrażenie zdziwionego, choć najprawdopodobniej wcale tak nie było. 
     - Tylko tyle? 
     - Bo jeździ z pasją i kocha to, co robi. - Odwróciłam głowę i prowokacyjnie ostrym wzrokiem spojrzałam w jego ciemne niczym smoła tęczówki. Zaraz jednak zmiękłam, ponieważ była jedna rzecz, w której Ayrton Senna przewyższał każdego dotychczasowego kierowcę Formuły Jeden. Wygląd. Był piekielnie przystojny, a jego kręcone włosy i czarujące oczy przyciągały dziewczyny prawie tak samo, jak nowiutkie Ferrari facetów. Musiałam jednak kontynuować. - Bo jest jedyny w swoim rodzaju. Mimo młodego wieku nie lęka się. Brnie przed siebie dociskając maksymalnie pedał gazu. Uczy się na błędach, nade wszystko szanuje talent Twój i innych kierowców. Stara się ich naśladować, być najlepszym z najlepszych i po prostu zdominować ten sport, choć ty mu na to nie pozwalasz. Jest miły, przyjazny, szanuje swoich fanów...
     - Między innymi po to tutaj przyszedłem. 
     Zmarszczyłam czoło, nie do końca rozumiejąc te słowa. 
   - S-słucham? - Przełknęłam głośno ślinę, starając się przynajmniej odrobinę opanować drżący głos i to głupie, lecz przyjemne uczucie łaskotania w żołądku. 
     Brazylijczyk spuścił wzrok. Przeczesał palcami wilgotne pasma brązowych włosów, po czym westchnął dosadnie. 
     - Chciałem Cię przeprosić - stwierdził. - Wczoraj wieczorem wiele o tym myślałem i nie mogłem darować sobie tej dupkowatości rodem wyciągniętej z Alaina Prosta. Wiem, przesadziłem. I mam nadzieję, że mi wybaczysz. 
    Uśmiechnął się rozbrajająco, ponownie przenosząc wzrok na moją zarumienioną do granic możliwości twarz. Cholera, co się działo?!
      - Alisa? Przepraszam. 
     Atmosfera wokół była tak gęsta, że można było kroić ją nożem. Nie wiedziałam tylko, czy to dobrze, czy też źle. Ale jednego byłam pewna. Było w tym facecie coś, co kazało mi zapomnieć o wczorajszym olewczym traktowaniu. 
    - Nie ma sprawy - wydukałam z uśmiechem, który powinien zamaskować zdenerwowanie. - Każdy ma czasem gorszy dzień. 
     Pokiwał głową usatysfakcjonowany.
     - Jednak ten do takich nie należy. Przynajmniej u Ciebie, prawda? - Moja mina musiała ukazać wszystkie uczucia, bowiem zaraz pospieszył z wyjaśnieniami. - Michael wygrał. - Wskazał na ekran, unosząc kąciki ust. - Nie chcesz iść na dekorację? 
    - O! - mruknęłam i zaraz zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo żałosną reakcją wykazałam się po zwycięstwie własnego idola. - Jasne, z wielką chęcią. 
      Ayrton wstał, po czym z wielkim szacunkiem, którego wczoraj nie ukazywał nawet w jednej tysięcznej podał mi rękę. Najdelikatniej jak tylko umiałam ujęłam ją w dłoń starając się jednocześnie ukryć pod zasłoną całe to głupie zakłopotanie kołatające się wewnątrz mojej klatki piersiowej. Ruszyliśmy ku wyjściu z boksów. Starałam się zrozumieć, dlaczego pierwszy raz po triumfie Niemca nie skaczę z radości. Co się dokładnie stało i czemu jestem tak piekielnie rozkojarzona. Jakbym miała się zaraz przewrócić, zemdleć. 
     Przyspieszyłam kroku, by oddalić się trochę od Brazylijczyka. Miałam głupie wrażenie, że to jego obecność działa na mnie w ten dziwny, bliżej nieokreślony sposób. Chciałam uciec, zapaść się pod ziemię i nigdy więcej nie przebywać w jego towarzystwie. Z drugiej jednak strony nagle zapragnęłam też lepiej go poznać. Dowiedzieć się, jak zaczął jeździć, dlaczego tak bardzo to pokochał i skąd ta wielka wiara we własne bezpieczeństwo na torze. Miałam milion pytań, które mogłam mu zadać nawet teraz. Ale tego nie zrobiłam. 
   - Może zostańmy tutaj? Chyba, że chcesz się pchać w ten tłum - zaproponował, wskazując gromadę kibiców. 
      - Faktycznie lepiej tutaj zostać. 
     Odpowiadałam automatycznie, jakby coś zabrało mi pewność siebie. A przerażające było to, że w tamtej chwili naprawdę jej nie miałam. 
    Oddychając głęboko w celu ukojenia nerwów spojrzałam na podium. Trochę się spóźniliśmy, bowiem leciała już końcówka niemieckiego hymnu. Uśmiechnęłam się promiennie widząc szczęśliwą twarz Michaela. A jeszcze większą radość poczułam, gdy złapał butelkę szampana z tą pożądaną jedynką i oblał nim głowę Damona Hilla. Zaczęłam bić brawo niesiona reakcją innych kibiców, którzy najprawdopodobniej woleli w tamtym miejscu zobaczyć Sennę. Sennę, który powinien był wygrać ten wyścig. 
    Dyskretnie na niego spojrzałam. Byłam pełna podziwu, ponieważ się uśmiechał. Przegrał, zawalił, wpadł w poślizg i wyleciał z toru. A mimo wszystko był zadowolony, bo jego przyjaciel wygrał. Wtedy po raz pierwszy od poprzedniego wieczoru pomyślałam, że może tak naprawdę jest taki, jakim widziałam go wcześniej. 
     - Czyli teraz Japonia? - zapytałam.
     Zaśmiał się serdecznie, od razu kręcąc głową w geście zaprzeczenia. 
     - O nie! Nigdzie nie polecisz, póki nie zobaczysz Ibirapuery i nie zjesz dania najlepszego kucharza w całej Brazylii! Nawet nie ma takiej mowy. 
     Spojrzałam na niego z zaciekawieniem, dosadnie krzyżując ręce na piersi. 
     - W taki sposób próbujesz odkupić winy? 
     - A co, nie działa? - Zaśmiałam się. - Zapraszam. Ciebie i Michaela. Dzisiaj wieczorem. Co ty na to? 
   Zmarszczyłam czoło w geście chwilowego zastanowienia, jednak zaraz wybuchnęłam niekontrolowanym śmiechem. 
     - Dzisiaj wieczorem. Nie ma sprawy. 

__________
Co do samego rozdziału, to przekonana nie jestem. Bardzo mi się nie podoba i chyba po tej przerwie muszę na nowo nauczyć się pisać :)
Mam też nadzieję, że wybaczycie mi obsuwkę tę i następną, która będzie spowodowania wyjazdem. Ale po powrocie wszystko powinno być tak, jak wcześniej. Czyli jeden rozdział na tydzień ;')
Dziękuję też za wszystkie opinie i czekam na kolejne, bo... Bo to opowiadanie jak na razie jest najważniejszym z tych, które pisałam. Przynajmniej dla mnie.

sobota, 6 czerwca 2015

Dwa

     Cicho pisnęłam, automatycznie zasłaniając dłonią usta. Moje nogi trzęsły się niemiłosiernie sprawiając wrażenie zupełnie niestabilnych. Jakbym miała się zaraz przewrócić. Pokręciłam jeszcze głową z niedowierzaniem. To, co się właśnie działo... Nie wymarzyłabym sobie takiej chwili nawet w najpiękniejszych snach. Stanie naprzeciwko idola podziwianego przez lata w telewizji, możliwość zamienienia z nim paru niezobowiązujących słów, przytulenia się, wyznania wszystkich targających mną uczuć. Nie mogłam uwierzyć w cholerne szczęście, jakim los obdarował właśnie mnie. Mnie! 
      Z oczu popłynęło parę łez spełnienia, ale nie próbowałam ich wycierać. Jeśli czegoś byłam pewna, to właśnie tego, że Michael Schumacher na nie zasługuje. Jego styl jazdy i sposób udzielania wywiadów, kontakt z kibicami, podejmowane w wielkim stylu ryzyko - to wszystko sprowadzało się do miłości. Pozornie nierealnego uczucia, którym obdarzałam tego faceta. Światową gwiazdę Formuły. Nic nie mogło zniszczyć tak pięknego momentu. W moim mniemaniu istniała tylko nasza dwójka. Ja i on. Jak zawsze zresztą. 
     - Nie mogę uwierzyć... - Wszystkie niezwykłe słowa jakby nagle zniknęły z mojego osobistego słownika. Pustka. Tak bym to nazwała. - Naprawdę... Jestem wielką fanką i... O matko, to naprawdę ty!
      Niemiec zaśmiał się serdecznie. 
     - Spokojnie. - Położył dłoń na moim ramieniu. W oczach automatycznie rozbłysły iskierki, co tylko zwiększyło jego rozbawienie. - Jestem zwykłym człowiekiem. Pamiętaj o tym. 
      Pokiwałam głową niepewna, czy będę umiała traktować go tak jak Paco, czy choćby Karla. Pierwszego znałam od liceum. Gdy byliśmy jeszcze smarkaczami biegającymi za piłką po boisku lub przechadzającymi się ulicami Madrytu tak dla zabawy, mogłam nazwać go najlepszym przyjacielem. Drugi za to był mi zupełnie obojętny. Kierował bolidem i tyle. Żadnych większych emocji. 
    - Szczerze stwierdzając, przyzwyczaiłem się do takich reakcji - powiedział, wysoko unosząc kąciki ust. Nie mogłam wyjść z podziwu. Ta pogodność. Chart ducha. Gdybym chciała, znalazłabym tysiąc innych zalet tego mężczyzny. Bez najmniejszego problemu i zająknięcia wymieniłabym je tu i teraz! - Jednak nie ze strony dziewczyn. Nigdy nie spotkałem się z fanką Formuły. Miła odmiana. 
    - Tak jakoś wyszło, że do najnormalniejszych nie należę - wydukałam zaczerwieniona. 
    - To akurat świetnie. Chętnie porozmawiam z ślicznotką, która mnie... podziwia? - zawahał się, jakby czekając na potwierdzenie. Od razu pokiwałam głową. - Dziwnie to brzmi. Chyba nie przywykłem jeszcze do bycia osobą publiczną. 
      - A powinieneś, bo jesteś zdecydowanie najlepszy w stawce! O ile nie w historii!
      Prychnął, przeczesując palcami jasne pasma swoich włosów. Uwielbiałam, gdy robił tak na wizji, stojąc na podium, czy w czasie konferencji prasowej. Nic się wtedy dla mnie nie liczyło. Brat krytykujący wyścigi, Paco piszący masę sms-ów, mama wydzwaniająca co kilka minut. To wszystko schodziło na drugi plan. Istniał jedynie on. Ten najlepszy, najwspanialszy zawodnik z toru. 
     - Nie popadajmy w przesadę. - Moje policzki przybrały jeszcze czerwieńszą barwę. Nie wiedziałam nawet, że to możliwe. - Miło jednak wysłuchać kilka takich słów. Szczególnie, że Paco mocno zachwalał Twoje przywiązanie do tego pięknego sportu. 
   Spojrzałam na Hiszpana z ogromną dozą wdzięczności. Automatycznie wzruszył ramionami. Wiedziałam jednak, że był z siebie dumny. Cieszył się moim szczęściem. I właśnie na tym polegała nasza przyjaźń. Ja robiłam za siostrę, której nigdy nie miał, on zastępował mi gburowatego Lio. Uzupełnialiśmy się w stu procentach całkowicie. 
      - To co? Proponuję herbatę. - Uśmiechnął się szerzej. - Wchodzisz? 
      - A mogłabym odmówić? 
     Uniósł brwi, zachęcającym gestem wskazując krzesła. Usiedliśmy obok siebie, delikatnie stykając się udami. To wystarczyło, by krew w moich żyłach niebezpiecznie zawrzała. Czy ten dzień może być lepszy? 
      Odpowiedź brzmi nie, nie może. Wertując bowiem wszystkie wspomnienia związane z pasją, którą sobie wybrałam, natrafiałam na coraz to piękniejsze chwile związane z tym kierowcą. Jak siedziałam przed telewizorem, a on, w piekielnie szybkim bolidzie walczył za cały team. Za swoją godność, własny honor i osobiste umiejętności. Nigdy nie myślałam, że zainteresuję się czymś równie ekstremalnym. Jako mała dziewczynka marzyłam oczywiście o karierze znanej piosenkarki, czy też niezwykle utalentowanej pani weterynarz. Chciałam ratować chore pieski, przywracać im najważniejsze funkcje życiowe i żegnać najlepszymi przysmakami w mieście, by wracały do mnie (choć lepiej nie) z uśmiechem na ślicznych pyskach. Z czasem jednak wszystko stopniowo zaczęło się zmieniać. Natrafiłam na transmisję Grand Prix. Zupełnie przypadkowo, skacząc po kanałach z małym Lio usilnie próbującym wyłudzić godzinę zabawy resorakami. Nie zgodziłam się. Usiadłam za to z nosem utkwionym w telewizorze, by móc lepiej widzieć rozgrywające się na ekranie wydarzenie. I właśnie wtedy, oniemiała odwagą tych facetów, zaczęłam notować daty kolejnych wyścigów, coraz bardziej zagłębiać się w temat Formuły - jej historię, zasady, te pisane i niepisane, związanych z nią kibiców i ważne osobistości. Zniknęły wszystkie wcześniejsze zainteresowania. Oczarowanie Królewskimi z Madrytu i ciche podkochiwanie się w Michaelu Jacksonie. Liczyły się tylko mknące po torze z niesamowitą prędkością bolidy. A dokładnie trzy lata temu w mojej codzienności zawitał inny Michael. Ten siedzący obok, uśmiechający się właśnie do mnie. Już wiem, że było warto. Nie oddałabym żadnej spędzonej na kochaniu tego sportu chwili. To po prostu zbyt ważne. 
       Posiadanie pasji to piękna sprawa i będę w niej tkwić aż do grobowej deski. W tamtym momencie uświadomiłam sobie ten jakże ważny fakt. 
      - Fanka to naprawdę ciekawa sprawa. Nie myślałem, że jakaś dziewczyna byłaby w stanie zrozumieć istotę adrenaliny powiązanej z prędkością bolidu. - Rumieniąc się po raz kolejny, spuściłam wzrok na własne dłonie. - Cieszę się, że zaszczyt posiadania takiego kibica spadł akurat na mnie. 
      O matko, czy on naprawdę to powiedział?!
   - Już nie przesadzaj Michael - warknął Karl, wyraźnie zbyt mocno zainteresowany naszą konwersacją. - Nie tylko za Ciebie trzyma kciuki, prawda? 
      Prychnęłam. Ten człowiek ma niezły tupet. 
      - Nie przejmuj się nim, zawsze taki jest - szepnął Schumacher wprost do mojego ucha. Zatrzęsłam się z nadmiaru pozytywnych emocji. - Wścibski typek. 
      Pokiwałam głową nie mogąc wydusić żadnego, nawet najkrótszego słowa. Oszołomienie spowodowane jego bliskością było za duże na wszystkie siły, którymi dysponowałam. 
    - Dziękuję Ci. - Spojrzałam prosto w błękitne tęczówki i zamarłam. - Bardzo dziękuję, że mogłam Cię poznać i w ogóle. 
      Naprawdę Alisa? Nie stać Cię na nic lepszego? 
      - Daj spokój. Zaszczyt leży raczej po mojej stronie. 
      Bez większych ceregieli przyciągnął moje ciało do torsu i delikatnie objął ramionami. Nie mogłam w to wszystko uwierzyć. Przytulałam się do niego! Do tego wielkiego Niemca, o którym najprawdopodobniej gadał już cały świat. Ja, najzwyklejsza i najnormalniejsza dziewczyna z madryckiej dzielnicy przeciętniaków. 
      Warto mieć marzenia. Nigdy bowiem nie wiadomo, kiedy uda Ci się dojść do ich spełnienia. Wyjadę stąd z takim przekonaniem i będę je głosić wszystkim spotkanym przeze mnie niedowiarkom. Bo przeżyłam najlepszy dzień w życiu. Niezwykle ciężko będzie mu dorównać. 

~*~

   Koncentracja. Tylko to mogło zaprzątać moją głowę. Każdą sesję kwalifikacyjną przechodziłem z rozwagą. W świecie kibiców jedna była zależna od drugiej, w moim mniemaniu każda znaczyła coś zupełnie innego, ukazywała odmienną historię sprowadzającą się do tego samego celu. Zdobycia pole position. 
     Wziąłem ostatni, pokrzepiający oddech i uniosłem w górę palec symbolizując wyjazd na tor. Nie czekałem długo na zezwolenie. Kilka sekund później gnałem już z ogromną prędkością, pokonując coraz to kolejne zakręty. Myślałem o sprawach dla mnie przyjemnych. Zawsze tak robiłem. I nie chodziło wcale o przyjaciół, narzeczoną, czy dzieci, jak u niektórych. Dla mnie to właśnie wyścigi były wszystkim. Czymś, co trzymało mnie jeszcze przy życiu, dzięki czemu byłem w stanie normalnie funkcjonować, chodzić po tym świecie i truć innym dupę własną osobą. Gdy siadałem za kierownicą bolidu, wszystko traciło znaczenie. Liczyłem się tylko ja i samochód. Nigdy nie byłem szczerze zakochany, nigdy nie pragnąłem ożenić się z jakąś kobietą, czy ustatkować. Formuła najzwyczajniej zagłuszała inne, pozornie ważne sprawy. Byłem nią tak oczarowany, że zwracanie uwagi na damsko-męskie stosunki spłynęło jakby na dużo dalszy plan. Po co mi dziewczyna, skoro prawdziwej miłości doświadczam w czasie wyścigu? Emocje, adrenalina, ryzyko. Te trzy rzeczowniki, zamienione w przymiotniki opisywałyby mnie niemal idealnie. Jeśli coś kochałem naprawdę, to była to właśnie moja przedziwna i niezrozumiała dla wielu ludzi pasja. 
    Przy końcu trzeciego okrążenia spojrzałem na wystawiane tablice informacyjne. A. Senna - 1.15.962, pit stop! Nie forsując tępa, napawając się jednocześnie pięknem tego sportu, zjechałem do alei serwisowej. Zatrzymałem się przy boksie, zdjąłem kask i automatycznie spojrzałem na inżyniera. 
      - Coś się stało? - spytałem.      - Jak na razie pierwszy czas. - Uśmiechnąłem się pod nosem. - Nie chcemy zniszczyć opon. 
    Pokiwałem głową ze zrozumieniem, po czym wysiadłem z auta. Końcówkę sesji przesiedziałem w małym pomieszczeniu, doprowadzając się do jako takiego porządku. Śledziłem też czasy innych, by upewnić się, że nikt mnie nie przebije. W ostateczności kolejne pole position było moje! Niewiele gorszy Michael zaklepał sobie drugie miejsce startowe, co ucieszyło mnie jeszcze bardziej. Przyjaciel obok Ciebie w takiej chwili to naprawdę dobra sprawa. Jeszcze bardziej zacięta rywalizacja. 
     - Mistrzu, mogłeś zostawić mi trochę miejsca do manewru.     
     Zaśmiałem się, odwracając głowę. Do boksu wpadł podekscytowany Schumacher, z potem spływającym po twarzy i cholernie krzywo przewiązanym w pasie kombinezonem Benettona.
     - Trzeba było jechać, a nie się guzdrać! - zawołałem, poklepując go po plecach. - Dwójka nie jest zła, nie narzekaj. 
     - Odezwał się ten, który stając na drugim miejscu podium twierdzi, że przegrał. 
     Przytaknąłem, na chwilę zamykając powieki. Byłem pod wrażeniem tego, jak wszystkie moje rady trafiają do jego serca. Czułem się niesamowicie szczęśliwy mogąc pomóc utalentowanemu, przyszłościowemu zawodnikowi królowej sportów motorowych. Bo to właśnie on był tym utalentowanym triumfatorem!
     - Taka prawda. Drugi to pierwszy, który przegrał. 
     Zawahał się chwilę, zagryzając dolną wargę.
     - Swoją drogą, powinienem Ci kogoś przedstawić. 
     Ze zdziwieniem uniosłem brwi. I nim zdążyłem zapytać o jakiekolwiek szczegóły tej tajemniczej osoby, pociągnął mnie za rękę do przodu. Musiałem biec, by dotrzymać mu kroku. Śmiejąc się coraz bardziej, brnąłem do przodu przez asfalt przy boksach. Przed oczami miałem jedynie nabuzowaną pozytywną energią twarz Michaela. 
     W końcu stanęliśmy przy miejscówce Saubera. Nie dałem rady nawet zmarszczyć brwi w wyrazie oszołomienia. Od razu zostałem wciągnięty do środka. Mocno zaskakiwało mnie jego zachowanie. Starałem się jednak tego nie okazywać i po prostu robiłem, co chciał. Zatrzymałem się na progu. Kazał mi zaczekać, więc czekałem. Nie wiedziałem na co. Nie snułem nawet żadnych domysłów. Niemiec był strasznie nieprzewidywalną istotą, potrafiącą wykręcić najbardziej zakręcone numery świata. I między innymi za to go uwielbiałem. 
     W ostateczności, krzyżując ręce na piersi, stanąłem twarzą w twarz ze śliczną szatynką o niezwykle hipnotyzujących, ciemnych oczach. Miała na sobie kombinezon szwajcarskiego teamu, a luźno puszczone włosy spięte jedynie cienką spinką po prawej stronie układały się w idealne fale. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Dosłownie. Wszystkie słowa jakby nagle wyparowały, a moja mina przeszła stopniowo ze szczerego uśmiechu, w niezbyt przyjemny grymas. 
     - Ayrton, to jest Alisa. Przyjaciółka tego nowego mechanika z Saubera - powiedział Michael, wskazując na delikatnie zaczerwienioną dziewczynę. - Alisa, pewnie kojarzysz Ayrtona. 
     - Co za pytanie! - wydusiła. - Naprawdę bardzo mi miło. Uwielbiam twój styl. A fakt, że niczego się nie boisz tylko dodaje temu wszystkiemu uroku i emocji. 
     Niemal otworzyłem buzię ze zdziwienia. W myślach oczywiście. Fizycznie rysy mojej twarzy nawet nie drgnęły. 
     - To fajnie. - Czemu, do cholery, jestem takim idiotom?! - Widzimy się później, prawda? - dodałem, klepiąc Schumachera w ramię. - Do zobaczenia. 
     Po prostu odszedłem. Nie rozumiałem własnego zachowania. Tej niechęci tlącej się pod wielką maską zdziwienia jej potencjałem. Śliczna dziewczyna znająca się na Formule? To marzenie każdego kierowcy! Problem leżał w innym miejscu. Nigdy nie wchodziłem w bliższe kontakty z kobietami! Przyjaźń z nimi była niemożliwa, a inne uczucia w moim przypadku nie prowadziły do niczego miłego. 
     Byłem pieprzonym gburem. I tak już raczej zostanie.

__________
Wiem, że zawaliłam, ale już się nawet tłumaczyć nie będę, bo nie ma to najmniejszego sensu. Powiem tylko, że nie wiem jak z rozdziałami teraz, ale będę się starać najbardziej na świecie. Ostatni tydzień nauki, później będę pisać ile sił w palcach, w lipcu wyjeżdżam i sierpień znów mam cały wolny. Więc jeszcze troszkę was niestety pozawodzę, ale obiecuję, że od ostatniego tygodnia lipca rozdziały znów będą co tydzień. Może nawet częściej :))
Uwielbiam część oczami Ayrtona. Tak bardzo kocham jego styl, że mogłabym o nim czytać i czytać. Nawet prace własnego autorstwa :))
To do następnego! ;*
Faith dla Zaczarowane Szablony